koncze relacje z wczorajszej wisyty w Chinatown.
w sumie nie mam co pisac... dzielnica jest tak roznorodna i tak dziko zatloczona i chaotycznie piekna, ze zadnen n opis tego nie odda...
male waskie uliczki w rejonie Sampeng (ulica ze sprzedarza hurtowo czyli np caly sklep zawalony workami z czosnkiem...:)
oczywiscie wlazilem w najmniejsze i najciemniejsze zaulki zagladajac obiektywem gdzie sie da chocby na zaplecza restauracji ;) Udalo mi sie nawet wslizgnac do chinskiej szkoly podstawowej i popstrykac zdjecia zanim jakis nauczyciel mnie przegonil (w Tajlandii nie mozna wchodzic do szkol publicznych)
milo bede wspominal wizyte w restauracji u starego chinczyka, ktory serwowal zupe rybna :) byli tam tylko miejscowi, a jak usiadlem to zaraz cala rodzina (bo restauracja to rodzinny biznes;) sie zgromadzila kolo mnie zaczeli sie usmiechac, pytac,a ja robilem zdjecia i sobie rozmawialismy itd. :)
a na podlodze w tym czasie w najlepsze bawila sie matka z dzieckiem lezac na jakims kocu ;)
dlugo by opowiadac o tym calym pieknym syfie, brudzie, smrodzie i chaosie :)
poza tym wczoraj odwiedzilem Siam Paragon - galeria, ktora pomiescilaby wszystkie warszawskie galerie i jeszcze miejsce by zostalo. ogrom skelpow i przestrzenia wewnatrz zatyka i powala
pozostala mi jeszcze podrz do domu, po ktorkiej kolacji przy On Nut Station polaczonej z niezmierna konsternacja sprzedawczyni, ktora zdumial widok bialego, ktory nie chce przyniesionych sztuccow i wcina w najlepsze paleczkami ;)
przyszla pora na pierwszy samodzielny powrot do domu po nocy co skonczylo sie tylko jedna wysiadka na niewlasciwym przystanku ;)
jeszcze tylko przejazdza motor taxi i znowu jestem w goracym i wilgotnym pokoju... :)
zostawiam was ze zdjeciami ;)