no coz, zaniedbalem bloga i przyznaje sie do tego proszac o wybaczenie. na swoje usprawiedliwienie moge tylko powiedziec ze przez ten caly okres nie pisania siedzialem w Kanchanaburi i nie zdarzylo sie nic godnego uwagi dla szerszej publicznosci.
wrocilem z powrotem do BKK na dwa dni przed odlotem.
w Kch ostanti dzien byl bardzo ciezki, zarowno dla mnie jak i dla moich przyjaciol, duzo lez, prosb i obietnic powrotu. Trudno bylo sie rozstac ze swiatem z ktorym zzylem sie przez ponad 5 tygodni zyjac i funkcjonujac tak jak oni.
Bardzo poruszajace bylo to ze potrafili wstac bardzo rano w poniedzialek tylko po to zeby przyjechac i mnie pozegnac...
wybralem morning na powrot bo wtedy bylo mi latwiej, pdo wieczor czulem sie tak jakbym nigdy nie mial wyjechac po calym dniu rozmow i spedzania czasu z miejscowymi.
tak wiec obiecalem pisac i sie odzywac a takze zlozylem deklaracje powrotu do KCH w grudniu czego zamierzam dotrzymac.
BKK przywital mnie goracem i pogoda srednio turystyczna bo niepewna. pierwszego dnia (poniedzialek) poszwedalem sie troche w okolicy Chit Lom robiac zakupy i zdjecia. Nastepnego dnia mialem plan zobaczyc sie ze znajomym ale niestety ogromny deszcz uniemozliwil wyjscie dalej niz w okolice mojej dzelnicy.
polazilem po Samut Prakan rozmawiajac z ludzmi i kupujac ostatnie pamiatki dla rodziny.
Bardzo goraco, gdy padal deszcz przy temperaturze okolo 40 stopni czulo sie jak spacer w goracym prysznicu. ale mimo wszsystko wole taka pogode niz zimna Polske.
caly dzien spedzilem na spacerowaniu spaniu i czytaniu ksiazek, nie chcialo mi sie jechac do centrum bo bylem zbyt zmeczony.
ok 19.30 pozegnalem sympatyczna rodzinke Fang a konkretnie jej mame bo nikogo innnego nie bylo ;) i wzialem taksowke na lotnisko z bolem w sercu ze to ostatnie kgodziny w Tajlandii (ale nie byl to koniec niespodzianek;)